wtorek, 22 kwietnia 2014

9.

Hej!
Jak tam po świętach? :) Jak widać, my znalazłyśmy trochę czasu pomiędzy tymi spotkaniami, przygotowaniami, sprzątaniem itd.... No i mamy tą dziewiątkę. ;)
Liczymy na wasze opinie ! 
Lady in red- masz tego Harrego ;* Oby ci się spodobał. <3
I dziękujemy za prawie 2 tysiące wejść ! I za to, że pod ostatnim postem było więcej komentarzy! Normalnie codziennie to czytamy i mamy zaciesz :D Kochamy was!!
Już przechodzimy do rozdziału. Miłego (mamy nadzieję..) czytania!


Harry



Podszedłem do przyglądającym się scenie innych chłopaków i zapytałem o co chodzi. Kiedy mi odpowiedzieli, miałem wrażenie, że zaraz mnie zbierać z podłogi będą musieli. Ja myślałem, że ta dziewczyna to taka cicha, spokojna, trochę może nie lubiana i dobrze się uczy. A ona podskakiwała do dwa razy większych od siebie chłopaków. Żeby tego było mało to kopnęła jednego w czułe miejsce. ''Współczuję stary.'' Ale i tak najgłupszy był powód jej złości. Wkurzyła się, ponieważ jeden z chłopaków zajrzał jej do szafki. ''Ona chyba ma problem z agresją.''

Nie chciałem się już wtrącać, więc zacząłem się powoli wycofywać. Stwierdziłem, że moja paplanina i tak by nic nie dała. 


Gdy kątem oka zobaczyłem jej szafkę, gwałtownie się zatrzymałem. Mógłbym przysiąc, że moje oczy powiększyły się wtedy ze trzy razy. Nogi jakby przywarły mi do podłogi i nie chciały się ruszyć, a ja się cały czas tylko gapiłem z otwartą buzią na szafkę.

W środku znajdowało się pełno serduszek z... MOIMI zdjęciami. Było parę zdjęć chłopaków, ale moje były po prostu wszędzie. Oblepione brokatem i różowym papierem. Kiedy zobaczyłem jedno zdjęcie, małego chłopczyka, kąpiącego się w wannie, załamałem się. ''Skąd ona ma takie zdjęcia?!''

W pewnym momencie otrzeźwiałem. Wolałem dłużej nie zwlekać i jak najszybciej stamtąd uciec. Gdy już się odwracałem, aby odejść, dziewczyna nagle na mnie spojrzała. Szybko naciągnąłem na głowę kaptur, przyspieszając kroku. Co dwie minuty sprawdzałem czy za mną nie szła, lecz ona wciąż stała w miejscu i przyglądała mi się.

Gdy się odwróciłem po raz kolejny, szła w moją stronę. Przerażony zacząłem biec truchtem. Skręcając w kolejny korytarz, spojrzałem za siebie. Kiedy doszło do mnie, że była cholernie blisko, zacząłem uciekać. Dosłownie biegłem na złamanie karku. ''Dziękuję Boże za tak długie nogi.''


- Kurwa, gdzie są te jebane drzwi?!- warknąłem do siebie.

Naprawdę ta szkoła była jeszcze bardziej popieprzona niż zapamiętałem. Skręciłem w prawo, sala chemiczna. Skręciłem w lewo, sala matematyczna, znowu w prawo, to pokój nauczycielski. ''Zaraz!'' 

Nagle dostałem olśnienia. Pokręciłem się jeszcze ze trzy minuty i już byłem przy drzwiach na zewnątrz. Szybko przez nie wybiegłem, kierując się prosto do parku.

Odwracałem się po kilkanaście razy, sprawdzając czy aby na pewno ta dziewczyna za mną nie szła. Wyglądało na to, że ją zgubiłem ''Ja bym na twoim miejscu nie był tego taki pewien.'' Trochę spokojniejszy ruszyłem w stronę domu.

***

Zmordowany do granic możliwości, wszedłem do domu. Od razu zsunąłem buty i odwiesiłem kurtkę.

- Harry? To ty?- usłyszałem głos mamy. Po chwili stała naprzeciw mnie w przedpokoju.
- Tak, to ja! A co ty tutaj robisz tak wcześnie?- zapytałem zdziwiony. Zazwyczaj o tej godzinie była jeszcze w pracy.
- A bo tak rzadko nas odwiedzasz, więc postanowiłam skończyć dzisiaj wcześniej- uśmiechnęła się smutno, a w jej oczach zobaczyłem błysk łez.
- Och, mamoo- podszedłem do niej i ją przytuliłem.

Serce mi się krajało na każdą myśl o tym, że prze ze mnie mogła płakać. Nienawidziłem, gdy kobieta płakała, bo jest to najgorszy widok dla prawdziwego mężczyzny. Rozumiałem mamę doskonale. Jedno dziecko wyjechało, a drugie spełnia swe marzenia po całym świecie. ''Jej ból musiał być nie wyobrażalny.'' Wyobrażałem sobie tą tęsknotę, ale i tak byłem pewny, że to nie to samo.

- Proszę cię nie płacz. Wiesz, że cię bardzo kocham, i że zawsze jestem z tobą, prawda?- ''Zaraz się popłaczę.''
- Wiem kochanie, ja to wszystko wiem- pociągnęła nosem- Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka duma mnie rozpiera, widząc wszystko co osiągnąłeś- pogłaskała mnie po włosach- Ale przysięgam, że więcej nie usiądziesz, na tym twoim tyłku, jeśli nie będziesz do mnie dzwonił- ''Nagle ją na żarty wzięło… ale przynajmniej nie płacze.'' Zacząłem się śmiać i zupełnie nie wiem z czego.
- To znaczy że do mnie przyjedziesz?- uśmiechnąłem się, nadal trzymając ją w objęciach na środku korytarza- Znajdziesz mnie?
- Wątpisz w umiejętności swojej matki?- zakpiła- Kochanie, ja cię wszędzie znajdę- zaśmiała się- A poza tym, ty jesteś gwiazdą, wystarczy, że wejdę w internet- rozbawiona machnęła ręką.
- To ty obsługujesz komputer?- udałem zdziwionego.

Widząc jej minę, zacząłem uciekać do salonu. Nie przemyślałem tego, bowiem nie miałem się gdzie ukryć, dlatego dostałem poduszką w łeb oraz zostałem ostrzeżony przed spaniem z pająkami w piwnicy. Na początku się z tego śmiałem, ale gdy zobaczyłem jej poważny wyraz twarzy od razu przestałem. Mimo że wiedziałem iż nie będę tam spał, to i tak się wystraszyłem. Na samą myśl o pająkach mam dreszcze. Natomiast moja rodzicielka, która zabijała mnie wzrokiem, teraz była w kuchni i śmiała się w najlepsze. Wszedłem tam i nawet nie zdążyłem dobrze usiąść, a już miałem podstawiony obiad.

Była to zupa. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie to, że gdy się spytałem co to jest takiego czarnego, to mama powiedziała, że to pająk. Przez to zbrzydł mi cały obiad, a ona się tylko ze mnie nabijała i kazała jeść. A okazało się, że to po prostu były kulki pieprzu i jeszcze inne przyprawy.

***

Wieczorem, nie mając lepszego zajęcia, wyszedłem na podwórko. Ostrożnie usiadłem na dużej, drewnianej huśtawce. Odpychałem się lekko dogami od ziemi, wsłuchując się w panującą ciszę.

- Harry uważaj koło ciebie jest pająk!- usłyszałem rozbawiony głos mamy.
- Ha, ha, ha! Bardzo śmieszne!- wywróciłem oczami.

Mimo że wiedziałem, iż żartowała i tak obejrzałem się dookoła siebie.

Zacząłem się huśtać, rozmyślając nad życiem. Później zeszło na zespół i na zbliżającą się trasę. Potem zastanawiałem się co mogli teraz robić chłopaki.

Moje rozmyślania przerwał trzask gałęzi. Zacząłem rozglądać się wokół siebie, ale nic nie zobaczyłem. Wzruszyłem ramionami, opierając się o drewno.

Po jakiś piętnastu minutach wstałem z huśtawki i ruszyłem prosto do mojego pokoju. Przez cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale za każdym razem, gdy się odwracałem nikogo nie widziałem. Zrezygnowany postanowiłem się tym nie przejmować. ''To pewnie moja perfidna podświadomość się ze mnie nabija.'' Nagle zobaczyłem cień, który się do mnie zbliżał powolnym krokiem. Odwróciłem się i omal nie dostałem zawału.



Niall


Stałem w drzwiach i nie wiedziałem co powiedzieć. Jej obecność tak mnie zaskoczyła, że kompletnie nie miałem pojęcia co robić. Wpatrywałem się w nią tępo, a po chwili zdradził mnie mój własny bratanek. Powiedział niewyraźnie moje imię i zaczął się uśmiechać, a Alex podążyła za jego radosnym spojrzeniem. ''Ogarnij się człowieku...''

- Cześć...- powiedziałem cicho, przenosząc dłoń na kark.
- Cześć- odpowiedziała szybko, odwracając się tyłem i ułożyła Theo na kanapie.
Niepewnie podszedłem do sofy, opierając się dłońmi o jej podparcie.
- Więc...- odkaszlnąłem- Co tu robisz?
- Twoja mama poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się Theo- odpowiedziała obojętnie, wzruszając ramionami- I jakoś nigdy nie umiałam jej odmówić, więc tutaj jestem...

***

Nie rozmawialiśmy od jakiś trzech godzin.

Cały czas próbowałem jakoś zacząć rozmowę, czy choćby zwrócić jakoś jej uwagę na mnie, ale dziewczyna unikała mnie jak ognia. Usiadłem w salonie, poszła do kuchni. Poszedłem do kuchni, wróciła do salonu. Usiadłem obok niej, odsunęła się. Spojrzałem na nią, odwróciła wzrok. W przejściu mijała mnie szerokim łukiem, a kiedy zadałem jej pytanie, nie odpowiadała mi. "Ile do cholery można?!"

Kiedy poszła do kuchni, szybko wstałem i przystanąłem w przejściu. Gdy wychodziła, stanąłem jej na drodze. Zrobiła krok w bok, a ja zaraz za nią. Cofnęła się, więc zrobiłem krok do przodu. W odpowiedzi usłyszałem jej poirytowane westchnięcie.


- Czego chcesz?- jęknęła, nie patrząc na mnie.
- Pogadać- założyłem dłonie przed sobą.
- Rozmawiamy. Możesz mnie już puścić?
- Nie- odpowiedziałem szybko.
- Czemu?- oparła się o ścianę.
- A czemu ty przez cały wieczór robisz wszystko, żeby tylko nie mieć ze mną kontaktu?- uniosłem brwi do góry.
Widziałem jak ściągnęła brwi i zmarszczyła czoło.
- Możesz do cholery wreszcie na mnie spojrzeć?!- podniosłem głos. ''To jest wkurwiające.''
- Nie mam ochoty na ciebie patrzeć- powiedziała ciszej.
- Nie możesz ze mną normalnie pogadać?
- A ty nie możesz dać mi wreszcie spokoju?!- podniosła ton głosu i spojrzała na mnie. Widziałem jak złość zaczynała brać nad nią górę.
- Nie! Nigdy nie dam ci spokoju, kiedy to do ciebie dotrze?!
- Wiesz jakieś cztery lata temu nie miałeś z tym większego problemu!- wyrzuciła ręce w górę.
- Dobrze wiesz, że to nie prawda! Nigdy nie chciałem cię zostawić!
- Ale zrobiłeś to!- zaczęła krzyczeć.- Zostawiłeś mnie! Samą! Przez ten cały czas myślałam o tobie, ale kiedy już tu przede mną stoisz, nie mam ochoty cię widzieć, rozumiesz?!
- To po cholerę tutaj przyszłaś?!- prychnąłem.
- Błagam cię ty nawet sobą nie umiesz się zająć, a co dopiero dzieckiem.
- Ty wiesz najlep...- zaciąłem się, widząc, że dziewczyna nie patrzy na mnie- Kurwa możesz na mnie spojrzeć?!- patrzyłem na nią lekko z góry. Byłem od niej o głowę wyższy.
- Nie ma Theo- wyszeptała.
-Co ty pierdolisz...- odwróciłem się i rzeczywiście na dywanie nie było śladu po małym. Wbiegłem do salonu, w panice rozglądając się za nim.
- To wszystko twoja wina!- osądziła mnie dziewczyna. "Tak, najlepiej zrzucić wszystko na mnie!"
- To ty miałaś się nim zajmować!
- A ty mi w tym przeszkodziłeś!
- Zajebista z ciebie opiekunka- prychnąłem.
- A z ciebie wujek- spojrzała na mnie- Może rusz dupę i zacznij go szukać?!

Tym razem musiałem się z nią zgodzić, więc zamiast jej odpowiedzieć, ogarnąłem się i szybko pobiegłem do łazienki. Niestety tam też nie było śladu po małym.

-Łazienka pusta!- krzyknąłem do Alex.
-Kuchnia też!- odkrzyknęła.

Jak najszybciej umiałem wspiąłem się na schody i przeczesałem wszystkie pomieszczenia. Tutaj też nigdzie nie było go widać. Zbiegłem po schodach wpadając na brunetkę. Lekko się zachwiała i przewróciłaby się, gdyby nie komoda za nią.

- Na górze nic- jęknąłem, przeczesując włosy dłonią.
- Sprawdziłam cały dół i też go nie ma- westchnęła ciężko.
- Trzeba szukać dalej. Theo!- wydarłem się i ruszyłem do salonu.

Zacząłem ponownie sprawdzać wszystko po kolei. Alex tym razem pobiegła na górę. Ja wszystko mogłem zrozumieć. Gubiłem naprawdę wiele, wiele, wiele rzeczy, ale kurwa, zgubiłem dziecko. To przerosło wszystko.

Spotkaliśmy się po dziesięciu minutach w salonie. Wymieniliśmy zrezygnowane spojrzenia i zaczęliśmy myśleć. Usiadłem na oparciu fotela, a Alex krążyła po pomieszczeniu. Nagle naszą uwagę przykuły otwarte drzwi do ogrodu. Spojrzeliśmy po sobie i szybko ruszyliśmy w ich kierunku.


-Theo! Gdzie jesteś?!- zawołała dziewczyna.

Gdy znaleźliśmy się na tarasie, zaczęliśmy się rozglądać, ale nigdzie go nie zauważyliśmy. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i już miała wracać, ale nagle usłyszałem cichy śmiech. Złapałem ją za nadgarstek i zatrzymałem. Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja znów usłyszałem ten śmiech i dałbym sobie obie ręce uciąć, że krzak przy błocie się poruszył.

Powoli ruszyłem w jego stronę, a Theo wyskoczył zza niego mając nadzieję, że mnie przestraszył. "Kurwa rzeczywiście zaraz bym umarł, ale raczej z ręki Denis, Grega albo jednego i drugiego." Odetchnąłem z ulgą i wziąłem go na ręce. Usiadłem na jednym ze schodków i starałem się unormować mój oddech i bicie serca. Już dawno tak się nie bałem. Po chwili poczułem jak dziewczyna siada obok. Nasze ramiona stykały się ze sobą. Słyszałem jak ciężko oddychała i starała się to opanować. Theo cały czas się chichrał, kiedy my próbowaliśmy się uspokoić. Po chwili zaczął się wiercić, usiłując zejść z moich kolan. Zsunął się i pobiegł do domu.

-Przepraszam- usłyszałem cichy szept. Spojrzałem w bok, na jej twarz. Głowę miała spuszczoną, a twarz przykrywały jej długie pasma włosów. Bawiła się swoimi palcami, przygryzając dolną wargę.
-Ja też- odpowiedziałem z lekkim uśmiechem - Chodźmy, jest zimno.

Wstałem, delikatnie ściskając jej ramię. Szybko pojawiła się obok mnie i razem weszliśmy do środka. Szarpnąłem parę razy drzwi, upewniając się czy aby na pewno są zamknięte.



Kiedy się odwróciłem wpadłem na Alex. Chciałem ją przeprosić, ale ona oplotła mnie swoimi rękami i mocno przylgnęła do mnie swoim ciałem. Odwzajemniłem jej gest i  wtuliłem twarz w zagłębienie między jej ramieniem a szyją, obejmując ją.

Po chwili poczułem jak coś moczy moją koszulkę. A raczej ramie. Odsunąłem się delikatnie i zobaczyłem jej zapłakaną twarz. Ostrożnie starłem łzy, które spływały po jej policzkach. Od razu poczułem jak uderzyło we mnie poczucie winy. "Ona płacze przez ciebie."


Louis


Nie żebym narzekał, ale jakoś nie miałem ochoty obierać warzyw. Ale przecież nikt poza mną w tym domu nie opierdalał się i ciężko pracował. Więc robienie obiadu przypadło mi. "Jak nie będą chcieli tego jeść to nie ręczę za siebie." Nie byłem mistrzem kuchni, zazwyczaj to chłopaki coś kombinowali do jedzenia, albo szliśmy na miasto, więc zadzwoniłem do mojej ukochanej rodzicielki, a ona poinstruowała mnie jak zrobić łatwo jakąś zupę. W sumie wystarczyło obrać i pokroić warzywa, a potem wrzucić je do wody i doprawić. Niby nie wiele pracy, ale jednak to był jakiś wysiłek. A ja na dzisiaj miałem takie piękne plany. Miałem leżeć cały dzień przed telewizorem i psuć sobie wzrok, popijając piwo. Ale wszystko mi zepsuli.

- Czy ty chcesz żebyśmy to zjedli?! Nie jesteśmy królikami!- usłyszałem oburzony głos Lottie. Nawet nie zauważyłem, kiedy weszła do kuchni.
- Mama kazała mi to zrobić- jęknąłem, odkładając obraną marchewkę do miski. "Zjadłbym tą marchewkę..."
- To widać jak wysoko stawia ci poprzeczkę- zadrwiła.
- Jak masz lepszy pomysł to proszę- spojrzałem na nią z uniesionymi brwiami.
- Pizza- uśmiechnęła się.
- Mama nas zabije.
- Nas? Ciebie nawet nie ruszy. Ręczę za to- posłałem jej pytające spojrzenie- Jesteś jej ukochanym, idealnym synkiem. A zresztą, kiedy przyjeżdżasz to jest tak wniebowzięta, że wszystko uchodzi nam na sucho. Więc nie bój się kochany, bierz telefon i dzwoń, żeby nam normalne jedzenie przywieźli.
- Od kiedy ty taka wyszczekana?- uśmiechnąłem się, próbując sobie przypomnieć, gdzie zostawiłem telefon.
- Od kiedy zaczęłam brać z ciebie przykład.
- Słusznie- zaśmiałem się.

Odkładając wszystkie obrane warzywa do lodówki, oczywiście złapałem tą piękną marchewkę i wgryzłem się w nią. "Może mamy jednak w sobie coś z królików?"

Z tą myślą przeszedłem do salonu. To chyba gdzieś tutaj widziałem ostatnio mój telefon. Na stoliku go nie było, kanapa pusta, pod kanapą pudło, na dywanie też nic. Bez sensu też było wywalanie tych wszystkich poduszek, bo tam również nie znalazłem! "Kurwa gdzie on jest?!"

Wszystko stało się jasne, kiedy usłyszałem śmiech dziewczyn z góry. Szybko zacząłem iść w kierunku śmiechów, a gdy stanąłem w drzwiach od pokoju Charlie nagle ucichły. Siostry spojrzały na mnie przerażone.

- Gadać, która go ma to obejdzie się bez bólu- warknąłem, a bliźniaczki wybiegły z piskiem z pokoju. "Charlotte."
- O co ci chodzi?- uniosła brwi.
- Oddawaj telefon-wystawiłem dłoń.
- Nie wiem o czym ty mó...- ucichła, kiedy usłyszeliśmy dzwonek mojego telefonu.

Spojrzeliśmy po sobie. Zacząłem szybko iść w jej kierunku, a ta nagle przeszła pomiędzy moimi nogami i uciekła. "Cholera!

Ganiałem ją po całym domu. Cudem uniknąłem ponownego spotkania z drzwiami, kiedy Daisy wychodziła ze swojego pokoju. Mój nos nadal był fioletowy.

- Boże numer Emmy Watson!- zaśmiała się, omijając kanapę.
- Charlie oddawaj do cholery!- przeskoczyłem nad krzesłem.
- Kochana Emmo, twoje oczy...- uciszyłem ją, trafiając ją poduszką w głowę- Ał! Kurwa!
- Czekaj! Coś ty powiedziała?!- zaśmiałem się.
- Spadaj!- wystawiła mi język.- O cholera Rihanna!
- Lottie!- krzyknąłem, stając na kanapie.
- AAAAAAAAA ROBERT PATTISON!

W tym momencie rzuciłem się na nią, czego skutkiem było, że razem upadliśmy na ziemię. Telefon poleciał jakieś cztery metry dalej. Spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy się przepychać między sobą. Oczywiście byłem silniejszy i większy, więc złapałem jej dłonie, przytrzymując je jedną ręką, a drugą wziąłem telefon.

- Jesteś okropna! Jak mog...- przerwał mi dźwięk nowej wiadomości.

Szybko odblokowałem telefon i przeczytałem smsa od ... Emmy Watson.

"Louis jesteś uroczy, ale ...  ja mam chłopaka. Wybacz myślałam, że wiesz :* "

Zrozumiałem dopiero gdy przeczytałem "moją" wiadomość o jej pięknych oczach i cudownym uśmiechu i głosie, które śnią mi się każdej nocy.

- Jak mogłaś coś takiego napisać?!- spojrzałem oskarżycielsko na siostrę.
- Normalnie?- zaśmiała się.
- Dobra teraz ja się pobawię- uśmiechnąłem się szeroko i pobiegłem z prędkością błyskawicy do jej pokoju.
- LOUIS! STÓJ!- krzyknęła za mną zdruzgotana siostrzyczka, a po chwili słyszałem jak już za mną biegnie.


Szybko wbiegłem do pokoju i zacząłem szukać telefonu Charlie. Wiedziałem, że mam mało czasu. Już słyszałem jej kroki. Gdy zobaczyłem go na biurku, rzuciłem się na niego. Złapałem go akurat, kiedy w drzwiach stanęła przerażona dziewczyna. Uśmiechnąłem się kpiarsko i zacząłem wystukiwać wiadomość.


- Tom, tak bardzo tęsknię za twoimi cudownymi oczami...
- Louis! Nie!- rzuciła się na mnie, ale była stanowczo za niska, aby zabrać mi telefon.
- Twój uśmiech sprawia, że miękną mi kolana...- mówiłem dalej, nie zwracając uwagi na jej słowa.
- Przestań! Idioto! Nie!- zaczęła mnie bić, więc wyszedłem z pokoju i biegłem truchtem ciągle pisząc. Lottie w tym czasie biła mnie, rzucając we mnie wyzwiskami.
- Tak bardzo chciałabym zobaczyć cię w samej kosz..- nagle nie zauważyłem, że zaczynają się schody. Noga poleciała mi do przodu, a za nią cała reszta. Telefon wyleciał mi gdzieś po drodze. Całe ciało obijało się o schody. Kiedy myślałem, ze już koniec przywaliłem w coś głową, a potem czułem tylko jak oczy mi się zamykają i zdawało mi się, że słyszę krzyk Charlie. "Weź tu kurwa wracaj do domu."


- Louis! To nie są żarty, zaraz wychodzicie!- usłyszałem czyjeś wołanie.

Otworzyłem powoli oczy i okazało się, że jestem w jakiejś garderobie. Dookoła były wieszaki i szafy z milionem różnych ubrań. Leżałem na czarnej, skórzanej sofie. Podniosłem się do pozycji siedzącej, a do pomieszczenia wpadła Lou.

- Boże tu jesteś! Szukamy cię od dwudziestu minut idioto!- westchnęła z ulgą.
- Przepraszam?- wstałem i przeczesałem dłonią włosy.
- Nie wyglądasz najgorzej, zresztą nie mamy czasu. Cassie już na ciebie czeka!- pociągnęła mnie za rękę.
- Kto na mnie czeka?- zapytałem, nie kojarząc żadnej znajomej dziewczyny o takim imieniu.
- Serio zachciało ci się żartów Louis? Jeśli tak to wybacz, nie mam humoru- warknęła.
- Ale ja tylko...- zaczynałem się tłumaczyć, ale przerwał mi dziewczyński głos.
- Wreszcie jesteś! Następnym razem chociaż powiadom nas łaskawie, że gdzieś idziesz debilu!- podniosłem wzrok i ujrzałem ją.

Dziewczynę o długich, blond włosach, które akurat były związane w warkocz. Jej niebieskie oczy wyrażały tylko złość i wkurzenie. Usta miała ułożone w wąską linijkę. "O co tu do cholery chodzi?!"

- Dobra dajmy mu spokój. Idźcie już.
- Zaraz, gdzie niby idziemy?- spojrzałem na Lou.
- Ja pierdole...- westchnęła blondynka.
- Louis, kochanie. Idziesz z Cassie- wskazała na dziewczynę obok mnie- Na spotkanie. Nie zwal tego, dobrze?- uśmiechnęła się słabo Lou.
- Dobrze, ale ...

- Zamknij się już Tomlinson- dziewczyna złapała mnie za rękę i pociągnęła w bliżej nie znanym mi kierunku.

Szliśmy w ciszy. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, o ile mogłem w ogóle coś powiedzieć, więc zacząłem się jej przyglądać. Miała na sobie różową bluzkę z jakimś nadrukiem, krótkie spodenki w kwiatki, które swoją drogą ładnie wyglądały od tyłu. "Idealnie opinają jej tyłek."

- Louis?- otrząsnąłem się.
- Tak?- odpowiedziałem podnosząc wzrok na tył jej głowy.
- Możesz przestać patrzeć się na mój tyłek?- westchnęła, a ja się zaśmiałem.

Nawet nie zauważyłem kiedy znaleźliśmy się pod drzwiami na zewnątrz. Cassie zatrzymała się i złapała moją dłoń. Splotła swoje palce z moimi, po czym mocno pchnęła drzwi. Na dworze czekało ponad trzydziestu dziennikarzy i fotografów. Zaczęli krzyczeć, zadawać dziwne pytania, robić zdjęcia i filmować. Nagle jakaś kobieta krzyknęła.

- Udowodnijcie światu, że na prawdę się kochacie!

Chciałem jej coś odpowiedzieć, ale blondynka zatrzymała się. Odwróciła na pięcie i szybko mnie pocałowała. Flesze zaczęły szaleć, a krzyki były coraz głośniejsze.

- Louis... Louis, obudź się...- poczułem szturchanie i powoli otworzyłem oczy. Nade mną stało moje całe rodzeństwo.
- Co... Co się stało?- jęknąłem.
- Spadłeś ze schodów, przywaliłeś głową w komodę i straciłeś przytomność...- wyjaśniła mi Fizzy.

Usiadłem na kanapie i złapałem się za łeb. Pod palcami poczułem ból.

- Wstań, musimy zobaczyć czy nic sobie nie złamałeś- powiedziała Charlie i podała mi rękę.

Chwyciłem ją i wstałem. ''Na szczęście byłem w jednym kawałku...''

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

8.

Rozdział jest krótki i zwalony za co przepraszam z góry :c
Malikowa ma trochę pracy w szkole, więc dzisiaj tylko coś ode mnie...
Lady in red kochamy cię ;* I wybacz, że nie ma Harrego, ale akurat jego historią zajmuje się Malikowa :c Wybacz <3 Następnym razem będzie go więcej!! <3
No to.. Rozdział numer 8...  /Tusiak

Liam

Szybko dotarłem do stolika, zdejmując kaptur i bluzę.

- Hej-powiedziałem, kiedy siadałem naprzeciw dziewczyny.

- Hej- uśmiechnęła się. Coś mi tu nie pasowało… ''No ale mniejsza o to.''
- Jeszcze raz przepraszam cię za wczoraj...- powiedziałem pocierając kark dłonią, a ona w odpowiedzi zaśmiała się.
- Naprawdę nic się nie stało, a poza tym nie tylko ja przecież musiałam ci niestety odmówić- posłała mi uroczy uśmiech. ''Zaraz... Co?!''
- Chyba nie rozumiem…- oparłem się na łokciach i nachyliłem do niej.
- No przecież nie tylko mi się oświadczyłeś. Była jeszcze Van i Danielle. Ale na Dan to chyba się najbardziej uwziąłeś-uśmiechnęła się szerzej. "Zajebię się".
- Andy mówił, że tylko tobie proponowałem wczoraj chyba wszystko. Tańczenie, całowanie...
- Nie, to była Danielle- przerwała mi.

Wtedy podeszła do nas kelnerka. Zamówiliśmy sobie po kawie, a kiedy kobieta odeszła kontynuowałem rozmowę z Catherine. Znaczy właściwie to ona kontynuowała…


- Z Dan mamy ten sam kolor włosów, a że ona dodatkowo wczoraj je sobie pokręciła to wiesz, mogłyśmy podobnie wyglądać. A Andy jak wypije zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością…

- Boże jestem żałosny…- jęknąłem i zakryłem twarz dłońmi.
- Wiesz, na swój sposób to było dość zabawne.-zaśmiała się znów, a mi jeszcze bardziej zrobiło się wstyd. ''No bo do jasnej cholery oświadczyłem się TRZY RAZY! KURWA TRZY!'' Wyszedłem na totalnego desperata.
- Ty chyba pamiętasz więcej od tego debila. Opowiesz mi?- spojrzałem na nią.
- Na pierwszy ogień wybrałeś sobie Danielle. Akurat tu ci się nie dziwię. Odmówiła ci naprawdę wielu, wielu rzeczy. Nękałeś ją prawie cały wieczór. Chciałeś z nią zatańczyć, pocałować, chodzić. W końcu, kiedy odmówiła ci wszystkiego wpadłeś na pomysł oświadczania się. Jak przypomnę sobie jej minę, naprawdę bezcenna- zaśmiała się- Jednak i na to się nie zgodziła. Potem byłam ja. Powiedziałeś, że nie chcesz znowu się męczyć i czy za ciebie wyjdę. Muszę ci przyznać też mnie bardzo zaskoczyłeś. Jednak ja też musiałam ci odmówić, mam chłopaka- ''Boże zaraz po tej kawie idę sobie wykopać dół na cmentarzu. Potem się w nim zakopię.''- No a na koniec poleciałeś do Vanessy. Jej też zaproponowałeś od razu zaręczyny. Van się wystraszyła i zaczęła przed tobą uciekać. Goniłeś ją, aż w końcu się zmęczyłeś i usnąłeś.
- Boże…- jęknąłem.

Wtedy przyszło nasze zamówienie. Z Catherine rozmawiałem, aż skończyła nam się kawa.


Dziewczyna ubrała się i pożegnała, a ja poszedłem zapłacić. Oczywiście nie obyło się bez jej oporów, ale ja ją tu zaprosiłem i w dodatku to ja ją przepraszałem.

Wychodząc z kawiarni zarzuciłem kaptur na głowę.


Podsumowując. Ochlałem się jak idiota. Nękałem biedną dziewczynę, która zapewne nie chce mnie nigdy w życiu więcej widzieć. Oświadczyłem jej się. Kiedy odmówiła zaproponowałem to samo jeszcze dwóm innym. Pierwsza ma chłopaka, a druga przede mną uciekała. "Nie dziwię jej się..."


- Dobra czyli Catherine już przeprosiłem. Została Vanessa no i Danielle- mruknąłem sam do siebie.


Od razu wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Andyego. Odebrał po trzech sygnałach.


- Czego  chcesz?- usłyszałem z drugiej strony.
- Czego?! Idioto mówiłeś mi tylko o Catherine! Zresztą pomyliłeś ją z Danielle! No i zapomniałeś mi powiedzieć, że oświadczyłem się trzy razy, nie raz!- krzyknąłem, ale opanowałem się, widząc, że ludzie przechodzący obok dziwnie na mnie patrzyli.
- Weź się nie drzyj! Ja też trochę wypiłem i nie wszystko pamiętam! Nie musisz się na mnie wyżywać!
- Zaraz wyjdę z tego telefonu i wyrwę ci łeb!- warknąłem.
- Ale tak właściwie… Rzeczywiście mogłem pomylić Cat z Dan. Sorry...- "Wiesz co zrób sobie teraz z tymi przeprosinami?"
- Daj mi numer Vanessy, a Danielle to adres. Jej jestem winny osobiste przeprosiny...
- Ja to ich nie rozumiem. Nawet jeśli byłeś pijany to bym przyjął te zaręczyny. W końcu masz tyle na koncie, człowieku mógłbym kupić to czerwone porsche…- zaczął się śmiać, a ja miałem ochotę go zabić.
- Dobra ogarnij się idioto. Wyślij mi to szybko.
- Już, już- rozłączył się.

Schowałem komórkę do kieszeni, wsuwając do nich dłonie. Po chwili zatrzymałem się na przystanku. Stwierdziłem, że on był bliżej niż stacja metra.

Kiedy wreszcie wsiadłem do środka autobusu i zapłaciłem za bilet, usiadłem na jednym z siedzeń, opierając głowę na zimnej szybie. ''Jestem totalnym idiotą.'' Przecież ona tyle razy mi odmawiała, a ja i tak nie odpuszczałem. Tylko nie rozumiałem, dlaczego mnie spławiała. Albo byłem pijany… ''Ta to na pewno.'' Jeśli miała chłopaka i mu o tym powiedziała, to zapewne moje dni  były policzone. Albo mnie nie lubiła. Mogłem sobie gdybać, ale i tak nie znałem odpowiedzi. 

Wtedy poczułem wibrację w kieszeni. Andy wysłał mi numer Van i adres Danielle. Szybko mu podziękowałem i wsunąłem telefon do spodni. Westchnąłem, poprawiając się na twardym, plastikowym siedzeniu. "Mam okropne wyrzuty sumienia i łeb mnie boli."

Kiedy podniosłem wzrok, zauważyłem kobietę, która w jednej dłoni trzymała rączkę malutkiego chłopczyka, a w drugiej jakieś pięć foliowych torebek. Szybko wstałem i zwolniłem jej miejsce, na co odpowiedziała mi uśmiechem. Widziałem jak zrobiło jej się lżej. Znalazłem wolny kawałek przy szybie i oparłem się o nią bokiem, zamykając oczy. ''Możemy wolniej? Te wertepy wcale nie pomagają bolącej głowie...''

*** 
Byłem już na Backstreet, więc zostało mi tylko znaleźć ten dom.

W domu przebrałem się w swoje ubrania i wypiłem litr wody. ''Nadal suszy mnie niemiłosiernie.'' Potem spotkałem się w parku z Van. Przeprosiłem ją, dając kwiatka. Chociaż tak właściwie na początku nie wiedziała o co chodzi. Powiedziała, że z wczorajszej imprezy niewiele pamięta. Wyszło więc na to, że nie byłem jedynym ochlanym. W sumie przyjęła i kwiatka i przeprosiny. Jak się tak zastanowię, to cieszę się, że ona tego nie pamiętała... "Chociaż tyle."


Zanim się obejrzałem byłem już właściwie pod wskazanym adresem. Mały, beżowy domek, z dużymi oknami i mini ogródkiem obok schodów.

Powoli pchnąłem drewnianą furtkę, wchodząc na podwórko. Kiedy stanąłem przed drzwiami, nie mogłem się ruszyć przez jakieś pięć minut. Jednak w końcu niepewnie nacisnąłem dzwonek. Wtedy serce zaczęło mi szybciej pracować, a w głowie wyświetlały się same czarne scenariusze. "Jak ja spojrzę jej w oczy po tym co zrobiłem!"

Nagle drzwi zaczęły się otwierać a po paru sekundach stanęła w nich, ubrana w zieloną koszulkę i krótkie spodenki, dziewczyna, z dość długimi, prostymi, brązowymi włosami. Niepewnie spojrzałem na jej twarz. Miała zmieszaną minę... "To chyba dobrze nie wróży"


- Hej…- odezwałem się pierwszy i miałem wrażenie, że mój głos drży



Niall

Po rozmowie z Louisem stwierdziłem, że odpuszczę. Nie chciałem ponownie wkraczać w życie osoby, którą już raz zawiodłem, nie mając pewności, że znów jej nie zranię. Nie zniósłbym świadomości, że odzyskałem ją, kiedy tak na prawdę zaraz znów mogę ją stracić. Choćby nawet, nie wiedziałem czy chciała mieć ze mną jeszcze cokolwiek wspólnego. I w sumie tego bałem się najbardziej. ''Odrzucenia...''

Nagle zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłem zdjęcie uśmiechniętej blondynki. Odkaszlnąłem i przejechałem palcem po ekranie.

- Hey...-westchnąłem cicho, opierając się o ścianę.
- Co tam kochanie? Czemu nie odbierałeś telefonu?

Wiedziałem, że to okropne i nie powinienem był tak robić, ale nie potrafiłem się zebrać, aby porozmawiać z Clarie. Od wczoraj dzwoniła do mnie, a ja ją zlewałem. "Chłopak na medal"

- Przepraszam, jakoś tak...- przejechałem dłonią po twarzy.
- Coś się stało?- zapytała poważnym tonem.
- Nic kochanie- jęknąłem.
- I tak kiedyś mi powiesz- mógłbym sobie dać rękę uciąć, że właśnie się uśmiechnęła- Tęsknię za tobą, kiedy wracasz?- powiedziała smutno, tak, że mnie aż serce zabolało. "Cholera, czuję się okropnie."
- Za parę dni.. Ja też tęsknię słońce...

Po parominutowej rozmowie z dziewczyną, nie miałem ochoty dalej gnić w tym pokoju. Zdecydowanie za dużo w nim myślałem. 

Zbiegłem na dół, chwytając wcześniej telefon i klucze. Dopiero teraz zauważyłem, że wszyscy wyszli z domu. Szybko zawiązałem buty i zarzuciłem bluzę. Po drodze złapałem jeszcze okulary. Zamknąłem drzwi, po czym skierowałem się w stronę centrum.

***

Chodząc bezcelowo po mieście, spotkałem starych znajomych ze szkoły. Zaproponowali mi, abym spędził dzień z nimi, na co od razu się zgodziłem.

Najpierw chodziliśmy bez celu, ale później stwierdziliśmy, że zagramy w mecz. Oczywiście nie obyło się bez zakładu, więc umówiliśmy się, że przegrani stawiają obiad. Z czego wynikało, że nawet jeśli przegram będę mógł coś zjeść. "Wygrana tak czy inaczej" . Zresztą nie było takiej opcji, abym przegrał. 


- Nie nie nie! Kurwa mnie się na bramkę nie bierze! Ja mam kopać, a nie bronić!- skarżyłem się po raz kolejny, jednak widząc miny chłopaków odpuściłem- John błagam strzel to! Nie no! Ludzie nie strzelił pewniaka, rozumiecie?! Jack ratuj nas! Tak!- wyszczerzyłem się. Przegrywaliśmy tylko jednym punktem- Chłopaki wpuśćcie mnie!- próbowałem po raz kolejny.
- Leć- nagle obok mnie zmaterializował się Nick, klepiąc mnie po ramieniu.
- TAK!- pisnąłem jak rozentuzjazmowana dziewczynka.

Szybko wyleciałem na środek, od razu odbierając piłkę, która po jakiś pięciu minutach wpadła do bramki. Tak samo dwie kolejne.

- Stawiacie obiad frajerzy- krzyknąłem do przegranej drużyny.
- To może pizza?
- TAAAK!- wydarłem się razem z resztą chłopaków.

***


W sklepie wrzucałem po kolei co było mi potrzebne, albo mi się wydawało, że było potrzebne do koszyka.

Już wracałem do domu, kiedy zadzwonili do mnie, abym zrobił zakupy. ''Bo przecież nie mógł tego zrobić ktoś inny.'' A do tego dzisiaj wszyscy mieli jakieś plany, więc wychodziło na to, że miałem spędzić ten wieczór samotnie. ''Suuuper.''

Przez moje 'wrzucaj wszystko po kolei' uzbierało mi się pięć toreb. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale były one tak cholernie ciężkie, ja wracałem na piechotę, a do tego ten wiatr zaczął piździć.

-Ale mam dzisiaj szczęście- mruknąłem, pokonując kolejną część drogi.

***

Kiedy wreszcie przekroczyłem próg domu, odetchnąłem głęboko. Nogi bolały mnie niemiłosiernie, a do tego odpadały mi ręce. Ledwo doczłapałem się z torbami do kuchni. 

- Mam coś zrobić, czy mogę już iść?- jęknąłem, patrząc na mamę zaglądającą do toreb, które przyniosłem.

- Nie musisz nic robić, ale mógłbyś posiedzieć ze starą matką- zaśmiała się, a ja wiedziałem jaka jest jej aluzja.
- Daj to...- westchnąłem cicho, zabierając jej torbę i zacząłem ją rozpakowywać.
- Jak tam twoja dziewczyna? Clarisa?- usłyszałem jej głos, kiedy zamykałem lodówkę.
- Clarie...-spojrzałem na nią rozbawiony.
- Tak, tak przepraszam, Clarie.- szybko się poprawiła.
- Wszystko dobrze, dzięki…- wyszczerzyłem się.
- Czyli między wami wszystko dobrze?- spojrzała na mnie.
- Tak, czemu pytasz?
- Po prostu jestem ciekawa. Wiesz został mi już tylko jeden nie żonaty syn...
- Mamo, spokojnie. Uwielbiam Clarie, ale ze ślubem to jeszcze sobie poczekamy- uśmiechnąłem się.
- A właśnie. Greg ci już mówił?- spojrzeliśmy na siebie.
- O czym?
- O tym, że chrzciny Theo są za tydzień...
- I TERAZ DOPIERO MI O TYM MÓWICIE?!- posłałem jej urażone spojrzenie.
- I chcą, abyś został jego chrzestnym- uśmiechnęła się.
- Naprawdę?- wyszczerzyłem się.
- Tak i chcemy, aby twoja dziewczyna też przyjechała. Musimy ją wreszcie poznać!
- Jestem pewien, że się zgodzi- przytuliłem rodzicielkę mocno i wróciłem do toreb.
- A chłopaki?
- Wszystko po staremu.

Tak mniej więcej przez półgodziny mama zawalała mnie pytaniami, aż nie przypomniała sobie, że powinna zacząć się szykować.


Powędrowałem do swojego pokoju i wskoczyłem na łóżko. Jakoś dziwnie zachciało mi się spać. Przyciągnąłem do siebie poduszkę, mocno do niej przytulając. Nawet nie wiem, kiedy usnąłem.


*** 


Obudził mnie płacz dziecka. Leniwie otworzyłem oczy i przeciągnąłem się. Nagle coś sobie uświadomiłem... ''Skąd tu płacz dziecka?!''


Szybko się zerwałem i zbiegłem na dół. Stanąłem w przejściu między salonem, a korytarzem i zamurowało mnie. Bo do cholery co Alex robiła tutaj, w salonie, z Theo na rękach?!

niedziela, 6 kwietnia 2014

7.

Hej! Wstawiłyśmy rozdział dzień wcześniej. Poprzedni był dzień później, więc ten jest dzień wcześniej!
Jeśli ktoś zauważył ostatnio dużo siedziałyśmy nad blogiem. Stworzyłyśmy nowy szablon i zwiastun! Jesteśmy ciekawe czy komuś się one spodobały!
No i do pani lady in red! Rozdział postarałyśmy się, aby był dłuższy ;) I mamy nadzieję i że tym razem poznamy twoją opinię!
Tak jak każdego! Komentarze dają naprawdę ogromną motywację! Prawdopodobnie gdyby nie ostatnie komentarze lady in red ten rozdział tak szybko by nie powstał.. Więc prosimy bardzo komentujcie!! A jeśli nie macie ochoty chociaż zaznaczcie to w ankiecie. Świadomość, że jednak ktoś to czyta jest wspaniała ! <3
Już nie zanudzamy i miłego czytania...

Alex


Weszłam za furtkę, od razu puszczając Buddyego ze smyczy. Odwróciłam się i zobaczyłam jak blondyn wchodzi za drzwi, parę domów dalej. Po chwili zrobiłam to samo. Oparłam się plecami o drewniane, mocne drzwi i zsunęłam na zimne płytki. "Kurwa to takie dziwne". Zakryłam twarz dłońmi.

Przed oczami miałam tylko jego. To się zmienił, od naszego ostatniego spotkania... Włosy mniej pomalowane na blond. Bardziej wydoroślał na twarzy. Jest stanowczo wyższy. Do tego te jego cholernie białe zęby i kurwa, one są proste. "Dobra moje teraz też, ale mniejsza o to..." Chyba tylko oczy mu się nie zmieniły, chociaż wyglądały na takie zmęczone.

Nigdy nie umiałam o nim zapomnieć. Ale teraz to nawet nie miało znaczenia. To nie był ten Niall co kiedyś. Chociaż skąd mogłam to wiedzieć? Nie znałam go teraz. Nie wiedziałam jaki był. Mogłam sobie tylko nad tym rozmyślać. Może nadal był normalny jak wszyscy, albo odbiła mu sława do łba. Czasem zastanawiałam się co by było, gdyby nie poszedł do XFactor i został tutaj. "Czy coś by to zmieniło?"

- Alex dziecko, co ty robisz na tej zimnej podłodze? Zaraz będziesz chora!- usłyszałam zatroskany głos matki.
- Mamo, spokojnie...- podparłam się dłońmi i wstałam.
- Zjesz coś?- uśmiechnęła się, a ja pokiwałam głową i skierowałam się do kuchni- A wiesz słyszałam, że Niall jest tu teraz...
- Wiem, widziałam się z nim- powiedziałam obojętnie, szukając czegoś dobrego do zjedzenia w lodówce.
- I jak było?
- A jak miało być?- spojrzałam na nią.
- No myślałam, że może coś sobie wyjaśniliście...
- Mamo- westchnęłam ciężko- On ma swoje nowe życie, a ja swoje. To koniec.
- Ale ja myślałam, że ci na nim zależało. Zresztą odkąd wyjechałaś nie miałaś żadnego chłopaka i zaczynam się o ciebie martwić- puściła do mnie oczko. "Tak mamo, dobrze widzisz, besztam cię."- Dobra, dobra już przestań tak patrzeć. A jak szukasz czegoś dobrego, to ojciec ostatnio zbiera zapasy czekolady w barku.
- Kocham cię- uśmiechnęłam się szeroko i pomaszerowałam w stronę salonu.

Gdy podeszłam pod szafę, otworzyłam wskazaną półkę. Jednak nie znalazłam tam nic dobrego. Były czekolady, ale tylko gorzkie. ''A takiej to nigdy do ust nie włożę.''

Westchnęłam i skierowałam się do pokoju. Kiedy wchodziłam po schodach, usłyszałam informację z radia, które grało w kuchni. 'One Direction nadal zajmują pierwsze...' Dalej nie usłyszałam, bo z hukiem zamknęłam drzwi od pokoju.

- Boże nie ma cię trochę w domu, a kiedy wracasz tu taki rozpierdol. Ktoś tu mieszka pod moją nieobecność?!- warknęłam sama do siebie, zirytowana.

***

Kiedy wreszcie skończyłam ogarniać to wszystko, rzuciłam się na miękkie łóżko i złapałam telefon do ręki. Ktoś musiał mieć podobne myśli do mnie, bo akurat dostałam wiadomość.

"Alex wiesz, że za trzy tygodnie mamy zawody, a Van nie ma żadnego pomysłu na układ. Pomocy! Lucy ;*"

''Kurwa znowu?'' Jak Vanessa została wybrana na prowadzącą to powinna mieć o tym jakieś pojęcie. 

- A przepraszam zapomniałam, że chłopaki ją wybrali, bo ma super tyłek- mruknęłam. "Czujecie ten sarkazm?"

I znowu cała odpowiedzialność spadła na mnie.

Wystukałam wiadomość do Lucy, z pytaniem do czego tańczymy i rzuciłam telefon na łóżko. Cudem uniknął nieprzyjemnego spotkania z twardą podłogą. Powędrowałam do łazienki, po czym związałam włosy w wysoką kitkę, założyłam dresy i t-shirt.

Długo na odpowiedź czekać nie musiałam, bo po chwili usłyszałam sygnał nowej wiadomości.

Ed Sheeran "Lego House", Shannon Saunders ''Atlas'' , albo One Direction "Little White Lies" Wybierz jaką chcesz, ale daj znać, którą ;) "

Oni zaczynali mnie prześladować. Musiałam przestać zwracać na to uwagę. Złapałam szybko telefon i napisałam do koleżanki.

"Atlas nieźle się zapowiada”

***

Dawno mnie nogi tak nie napierdalały. Wszystko było by łatwiejsze, gdyby ten pokój nie był tak mały. Zaczynałam tęsknić za drewnianymi panelami i wielkimi lustrami w studiu. Nie miałam nawet siły zejść na dół po coś do picia. Myślałam nad paroma wyjściami, aby dostać wodę nie wychodząc z pokoju. Krzyk odpadł, sms do mamy z prośbą o wodę też raczej mogłam wykluczyć.

Zebrałam w końcu tyłek i mozolnie zeszłam na dół. Rodzice siedzieli w salonie oglądając jakiś film. Nalałam sobie wody, a wtedy mój brzuch zaburczał.

- Zjecie coś?- krzyknęłam w stronę salonu.
- Budyń!- odpowiedziała mi rodzicielka.
- Tato, a ty?
- Też trochę!

Westchnęłam i zaczęłam grzebać we wszystkich szafkach. 

- Budyń ale czekoladowy- mruknęłam, przeglądając kolejne opakowania.

Było milion opakowań budyniów waniliowych, śmietankowych, wiśniowych a nawet truskawkowych, ale ani jednego czekoladowego. Stwierdziłam, że sama zrobię czekoladowy. 

- Serio?! Kurwa kakao też nie ma?! No to są jakieś żarty!- jęknęłam.

Zignorowałam uwagę mamy co do mojego słownictwa i chwyciłam opakowanie o smaku truskawkowym.

***

Postawiłam wszystkie miseczki na tacce i powędrowałam w stronę salonu. Ostrożnie stawiałam kroki, aby tylko się nie wywalić.

- A właśnie, kochanie mam prośbę. Właściwie to pani Maura ma. Pytała czy jutro byś nie popilnowała Theo i Nialla.

Kiedy to usłyszałam nogą walnęłam o fotel a z rąk wypuściłam tackę.  Miseczki ocalały, ale budyń truskawkowy wylądował na białym dywanie mamy. "No to zapowiada się ciekawy wieczór..."





Darcy

''Kiedy on wreszcie sobie pójdzie?!'' Próbowałam wszystkiego, żeby go spławić. Specjalnie udawałam najpierw, że ktoś do mnie dzwoni, potem, że żelazka nie wyłączyłam i różne takie, ale oczywiście on twierdził, że poczeka. ''Głupek jeden.''

W końcu skończyły mi się pomysły, a telefon się rozładował. Wymówki o podłączeniu telefonu nie mogłam wykorzystać, bo nie wiedziałam, gdzie miałam ładowarkę. ''Czasami mam wrażenie, że wszystkie rzeczy elektroniczne po prostu ode mnie uciekają.''

Cały czas piłam herbatę, żeby tylko z nim nie rozmawiać. Do czasu, kiedy nie kończyła mi się, działało. Ale gdy ujrzałam dno szklanki, a chłopak otwierał usta, aby coś powiedzieć, przeraziłam się. 


- Ja…- zaczął, ale nie chciałam dać mu skończyć.
- Otworzę okno, okay?- nie czekałam nawet na odpowiedź, tylko szybko podeszłam i je otworzyłam.

Nie rozumiałam swojego zachowania. W końcu wcześniej z nim normalnie rozmawiałam, a teraz nagle nie mogłam się odezwać. Musiałam przyznać, że był ładny. Cholernie ładny, ale przecież to gwiazda. Pewnie myślał tylko o sobie. ''Ja pierdolę, czemu zawsze to ja muszę mieć przerąbane?'' 

- Idę do łazienki- mruknęłam, Zayn tylko westchnął. 

''Już nawet nie można iść załatwić swoich potrzeb fizjologicznych?'' Zirytowana podreptałam do wybranego miejsca.

Kiedy załatwiłam to co miałam, wróciłam do kuchni. Wstawiłam wodę i po pięciu minutach nasze kubki znów były pełne. Nie wiedziała właściwie po co to zrobiła, skoro po tym napoju tylko sikałam. Jednego byłam jednak pewna- nie chciałam z nim gadać. 

Postawiłam przed nim jego herbatę, po czym usiadłam na swoim miejscu.

- Okay, to...- znów mu przerwałam.
- Ładna dzisiaj pogoda, nie?
- Tak, masz rację. A tak w ogóle to jak masz na imię?- spojrzał na mnie dziwnie, a ja miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Siedział tu pół dnia, rozmawiał ze mną, a mojego imienia nie znał.

- Darcy, Darcy Smith.

Kiedy zrozumiałam jak to zabrzmiało wybuchnęłam głośnym śmiechem. ''Przedstawienie się jak James Bond.'' Śmiałam się bardzo długo, a z twarzy mojego towarzysza można było wyczytać, że był zirytowany. Zauważyłam, że był jak otwarta księga. Gdy tylko z na niego spojrzałam, od razu widziałam, że był zirytowany, a to mnie jeszcze bardziej rozśmieszało. Za każdym razem, myśląc, że już się uspokoiłam, chciałam się napić herbaty, a on powtarzał to co robię jak papuga. Za piątym razem rozśmieszyło mnie to tak bardzo, że prawie udławiłam się piciem. Zayna najwidoczniej to bardzo rozbawiło, bo zaczął się śmiać jak opętany. Co z kolei znów rozśmieszyło mnie. 

I tak ciągle. Jedno rozśmieszało drugie. Byliśmy jak w błędnym kole.

- Może nazwiemy tą herbatę 'herbatą śmiechu'?- wreszcie, któreś z nas się odezwało.
- Dobre, nazwijmy tak tą herbatę- przytaknęłam mu, łapiąc się za brzuch, który zaczynał mnie już boleć.
- Boże, jak to możliwe, że ta herbata jest jeszcze gorąca?- zapytał, patrząc na mnie.
- Bo zalałam ją wrzątkiem, nie dolewając zimniej wody?- spojrzałam na niego jak na idiotę i znów zaczęłam się śmiać, a po chwili chłopak dołączył do mnie.
- Okay, możemy się wreszcie opanować?- zaproponował, usiłując się uspokoić.
- Ja nie wiem czy potrafię- wydusiłam, kręcąc głową.



Pokazałam mu na migi, że wyjdę się uspokoić. Ale ja oczywiście jako niezdara musiałam zahaczyć ręką o kubek chłopaka, a herbata rozlała się na jego nogi.

Później nie rozumiałam za bardzo co się działo. Chłopak wstał z krzykiem z krzesła i zaczął skakać jak jakaś żaba. Potem latał po całym korytarzu, wyglądając przy tym jak pingwin, który próbował polecieć. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Chichrałam się jak opętana.

Kiedy już zaczęłam się uspokajać, poczułam na sobie wzrok Zayna. Gdyby mógł to by mnie zabił tym spojrzeniem. Znów miałam ochotę się śmiać, ale aby nie wyjść na ostatnią kretynkę, szybko się odwróciłam i pobiegłam po jakiś ręcznik, lód oraz bandaże. ''Bo w końcu nie wiem jak bardzo się oparzył, a jak sam powiedział herbata była gorąca.''

-Nie wiem na co mu się to wylało, ale jak na krocze to sam będzie musiał sobie poradzić- mruknęłam sama do siebie, wracając do chłopaka.

Kazałam mu usiąść w salonie na kanapie i dalej nie wiedziałam co miałabym zrobić. ''Jak się za to zabrać?'' Oblał się na udach, ale jak na złość miał rurki i nie mógł ich podwinąć.

- Chyba... Musisz je zdjąć- wymamrotałam, wskazując na jego spodnie.

Dopiero po chwili załapał o co mi chodzi, bo uśmiechnął się szatańsko i uwodzicielsko. ''O nie kochany, to na mnie nie działa... no może trochę.''

- Jaa.. IDĘ PO JAKIEŚ DRESY!- krzyknęłam, wybiegając z pomieszczenia z prędkością światła.

Przeszłam do garderoby i znalazłam jakieś dresy, które swoją drogą były męskie. ''Boję się co moja matka tutaj wyprawiała.'' Nie chciałam nawet o tym myśleć, więc jak najwolniej się dało, zeszłam na dół.

Kiedy weszłam do salonu, głośno przełknęłam ślinę. Udawałam, że to, iż stoi tutaj w samych bokserkach i koszulce, w ogóle mnie nie rusza. Szłam z poniesioną głową, żeby tylko się na niego nie patrzeć.

- Khmn…- odkaszlnęłam- Masz tu dresy, chyba będą pasować- na ślepo wystawiłam do niego rękę z dresami.
- Jestem tutaj, może tak spojrzysz?- zapytał. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam się na niego. Cały czas patrzyłam się tylko w jego oczy. Powtarzałam jak mantrę, żeby nie spojrzeć niżej. Podałam mu spodnie i natychmiast odwróciłam wzrok.
- Pomożesz mi? W końcu ty mi to zrobiłaś.
- Jestem pewna, że sobie sam poradzisz- machnęłam dłonią.
- Ja bym tego taki pewien nie był- ''Jak ty mnie człowieku wkurzasz!''
- A niby jak mam ci pomóc?- zapytałam, a on wybuchł śmiechem. Spojrzałam na niego groźnie. Już miałam mu coś powiedzieć, ale nagle usłyszałam telefon domowy. Pewnie mama dzwoniła, bo chyba nikt już nie ma telefonów stacjonarnych. ''ZARAZ! Ale to znaczy, że...'' - Wybacz, musisz sobie radzić sam- rzuciłam.

Ignorując jego groźne spojrzenie, udałam się w stronę telefonu.

- Słucham?
- Cześć córciu!- usłyszałam głos rodzicielki.
- Cześć mamo, jak tam?- oparłam się o ścianę.
- Wszystko dobrze, a jak pierwszy dzień na studiach?
- Jakich studiach, przecież jesz...- zatrzymałam się- O KURWA!- zaczęłam się zastanawiać, czy
przypadkiem nie mam alzheimera. 
-Boże, ale z ciebie ciamajda, jak mogłaś zapomnieć o szkole?! Mogłam cię jednak nie zostawiać samej...- pewnie mówiłaby dłużej gdybym jej nie przerwała, a ja miałam dość przygód na dzisiaj. Sama chciałam się zabić na myśl o tym, że zapomniałam o pierwszym dniu studiów.
- Musze kończyć- już chciałam odłożyć słuchawkę, lecz usłyszałam jej głos.
- Tylko jutro masz już iść do szkoły, jasne!
- Tak mamo, pa- zakończyłam rozmowę.

Od razu przeszłam do salonu, siadając na kanapę. Po pięciu minutach krzyczenia w poduszkę, uspokoiłam się, ogarnęłam, poprawiłam włosy i usiadłam jak normalny człowiek. Zayn, patrzył na mnie z rozbawieniem, zakładając dresy. Gdy zauważyłam, że nie był jeszcze ubrany, szybko odwróciłam wzrok w przeciwną stronę.

- Jezuuu, ale jesteś wstydliwa- stwierdził rozbawiony.
- Jakoś nie mam ochoty oglądać cię w samych majtkach- odpysknęłam mu.
- Żałuj- zaśmiał się, a moja twarz pewnie przybrała kolor pomidora. To było żałosne- Co jutro robisz?
- Idę na zajęcia- wzruszyłam ramionami.
- Aha, to cię odwiozę- powiedział, jak gdyby nigdy nic. Jakbyśmy się znali co najmniej trzy lata.
- A czy ja cie o to proszę?
- Nie, ale jestem miły. I jesteś mi coś winna za to poparzenie. Więc cię zawiozę i przyjadę po ciebie- "Czy on się walnął w głowę, gdzieś po drodze?
- I co jeszcze?!- zbulwersowałam się.
- Później pojedziemy do restauracji na obiad- uśmiechnął się- A teraz idę do domu, bo mama będzie mi coś gadać, że się zasiedziałem i mi się spodobałaś - jeszcze bardziej się zaczerwieniłam. "Idź sobie już!"- Do zobaczenia!- krzyknął wychodząc z domu, na co nic nie odpowiedziałam.

Zamknęłam za nim drzwi i poszłam sprawdzić swój plan zajęć na internecie, abym mogła się spakować.


Louis

Siedziałem na ławce i patrzyłem się jak te dwie wesoło śmiały się, siedząc na huśtawkach. Za cholerę nie wiedziałem, jak udało im się mnie przekonać, żeby tu przyjść. Miałem wielką ochotę spotkać się z moim łóżkiem i spędzić z nim całą noc. "Wcale bez podtekstowo." Ale oczywiście Phoebe zachciało się placu zabaw. Na szczęście nie byłem już tak bardzo potrzebny jak kiedyś, więc moja dupa mogła odpocząć.

- Louis, pohuśtaj mnie!- krzyknęła Daisy. "A jednak tyłek nie odpocznie."

- Już- jęknąłem i leniwie wstałem z ławki.


Oparłem się o drewniany bal, który był elementem konstrukcji i chwyciłem łańcuch huśtawki małej. Monotonnie pchałem ją to do przodu, to do tyłu. ''Jak to w ogóle mogło być fajne?'' Do przodu, do tyłu, i znowu do przodu, do tyłu. Przecież to bezsensu. I w ogóle na przykład takie zjeżdżalnie. Kurde zjedziesz sobie raz, potem musisz znowu na nią wchodzić i zjeżdżasz, wchodzisz, zjeżdżasz, wchodzisz, zjeżdżasz. Gdzie tu sens? Albo taka piaskownica. Siedzisz sobie w niej i tylko uwalasz się cały w piachu. Chociaż ja bym się w takim piachu pobawił. I zjechał ze zjeżdżalni. I pohuśtał na huśtawce. "Na kacu jesteś gorszy niż na trzeźwo."

- Louis, Louis!- wyrwało mnie z rozmyślań szturchanie.
- Co?- westchnąłem patrząc na Phoebe.
- A ja?- zrobiła minkę zbitego psa. Niestety kto by tej jebanej miny nie zrobił, ja zawsze ulegam.

***

W domu rzuciłem się od razu na łóżko. Łapiąc się za, nadal bolący, łeb, dłonią zacząłem szukać butelki wody, która jeszcze rano tu stała. Kiedy w końcu ją znalazłem odkręciłem korek i przyłożyłem butelkę do ust. Niestety nie poczułem żadnej cieczy wlewającej się do mojego zbolałego gardła. "Oczywiście, pusta.''

Zebrałem tyłek i wstałem. Zacząłem myśleć o tym moim dziwnym śnie. W ogóle go nie ogarniałem. ''Nie żeby to była dla mnie jakaś nowość, bo ja dużo rzeczy nie ogarniam.'' Dziewczyn na przykład. Jednego dnia mówią ci, że cię kochają, a drugiego chcą ci wydrapać oczy. 

Kiedy przychodziłem obok pokoju Charlie, drzwi gwałtownie się otworzyły. a mój nos spotkał się z drewnianą powierzchnią.

- KURWA CHARLIE!- wydarłem się na cały dom i złapałem za swój nos.
- LOUIS!- krzyknęła na mnie mama, która stała zaraz za moimi plecami. Łeb teraz napierdalał mnie niemiłosiernie.
- Co?!- odwróciłem się, mocno wkurzony.
- Pohamuj swoją mowę, dziecko- spojrzała na mnie, ale zaraz zaczęła się śmiać, patrząc na moją twarz.
- O co ci chodzi?- zapytałem zdezorientowany. Charlie pociągnęła mnie do łazienki i poprowadziła do lustra.
- O CHOLERA!- krzyknąłem znowu. Mój cały nos był fioletowy- Ja pierdolę!
- Louis mówiłam coś do ciebie...- warknęła mama.
- Zabiję ci.- spojrzałem na siostrę, a ona od razu pobladła na twarzy. Nie dziwiłem jej się. W końcu zabijałem ją wzrokiem- Weź mi daj chociaż lód...-jęknąłem zmęczony już dzisiejszym dniem.

***

Po paru minutach leżałem już w swoim łóżku, przykładając zimną torebkę mrożonek do nosa. "Ty to masz szczęście Tomlinson.

Podniosłem klapkę laptopa i od razu pojawiło mi się nieodebrane połączenie ze Skype. ''Co? Niall, się stęsknił? To takie słodkie.'' Zaśmiałem się cicho, naciskając zieloną słuchawkę, przy imieniu blondyna. Po chwili na ekranie pojawiła mi się urocza buźka przyjaciela.

- Hej Tomlin...- zaciął się- Kto ci wpierdolił?- zaczął się śmiać.
- Twoją mordę też miło zobaczyć Horan- warknąłem.
- Przepraszam, ale to tak wygląda... Ale serio co ci się stało?- przygryzł wargę, aby się już nie śmiać. Chociaż widziałem, że tak go korciło...

- Miałem bliskie spotkanie z drzwiami- jedyne co usłyszałem w odpowiedzi to jego głośny śmiech. Niestety był on tak zaraźliwy, że i ja musiałem się zaśmiać.

- Louis ty jak coś odpierdolisz. Boże, biedne drzwi- pokręcił głową.
- A tak w ogóle to czemu pragnąłeś się ze mną skontaktować? Znaczy wiem, że jestem zajebisty i w ogóle, ale wy nigdy nie jesteście bezinteresowni.
- Tak Lou, masz rację. Mam problem...
- Gadaj- ogarnąłem się i spoważniałem. O ile to możliwe w moim stanie.
- Spotkałem dzisiaj Alex...-nerwowo przeczesał dłonią włosy.
- Do puenty Horan- poprawiłem torbę na nosie.
- Bo to takie dziwne...- westchnął- Nie umieliśmy dzisiaj ze sobą rozmawiać.
- Idioto, zobaczyła cię po raz pierwszy od ponad trzech lat i co miałeś nadzieję, że ci się w ramiona rzuci?- zauważyłem, że już otwierał usta- Nie odpowiadaj. To było pytanie retoryczne ciołku- westchnąłem- Zmieniłeś się. Poszedłeś do przodu. Ona też. Macie swoje życia. Ona cię teraz może inaczej postrzega, pomyślałeś? Daj jej czas, siedzisz tam jeszcze jakieś dwa tygodnie, pogadaj z nią. Pokaż, że właściwie to nadal jesteś takim samym Niallem jak wcześniej. Zresztą ona może się zmieniła?
- Co bym zrobił bez naszego psychologa?- zaśmiał się.
- Tak wiem, że zawsze wam dupę ratuje, nie ma za co- uniosłem dumnie głowę.
- Naprawdę dziękuję.- uśmiechnął się, a ja zaraz za nim.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć...
- Dzięki. Dobranoc!
- Dobranoc Nialler- rozłączył się, a ja opadłem na łóżko.

Opuściłem klapkę urządzenia i odłożyłem je na półkę. Leniwie pokierowałem swoje ciało do łazienki. Spojrzałem żałośnie na swój biedny nos w lustrze. "Szybko to nie zniknie". Zrzuciłem z siebie wszystko i stanąłem pod prysznicem. Wraz z ciepłą wodą spływało ze mnie choć trochę zmęczenie. Stałem tak parę minut. Kiedy usłyszałem jak Fizzy dobija się do drzwi, zatęskniłem za moją łazienką i świętym spokojem w Londynie. Szybko wyszedłem spod prysznica i owinąłem sobie ręcznik wokół pasa.

- Wolne!- krzyknąłem do siostry.
- Mógłbyś się ubrać?- zapytała żałośnie Fizzy.
- Mam prawo nosić co chcę, tak samo jak mam prawo nie nosić niczego- uśmiechnąłem się dumnie, a ona wywróciła oczami i zniknęła za drzwiami łazienki.

***

Ostatnie co pamiętam z tego dnia, to jak upadłem na moje łóżko i zamknąłem oczy.

Siedziałem na krzesełku w jakimś gabinecie. Zacząłem się rozglądać. Na biurku przede mną leżały stosy jakiś papierów, a dookoła stały półki z przeróżnymi książkami i segregatorami.

- Louis!- odwróciłem się i zobaczyłem uśmiechniętego, wysokiego mężczyznę ubranego w garniak.
- Dzień dobry...
- Myślałeś o tej naszej ostatniej rozmowie?
- Tak właściwie to o czym rozmawialiśmy?
- Zabawny jesteś. No to wszystko przedstawia się w...- wtedy zza niego wyłoniła się niska brunetka. Obstawiam, że jego asystentka. Pociągająca asystentka... "Louis spokojnie."
- To papiery o które pan prosi.- podała mu chyba cztery kolorowe teczki.
- Tak, dziękuję. I Carly, przynieś nam kawę.- uśmiechnął się, a brunetka wyszła.


Odprowadziłem ją wzrokiem, a w tym czasie facet usiadł na swoim skórzanym fotelu. Już miałem się odezwać gdy nagle do pokoju wpadła ta blondynka z korytarza. Zmierzyłem ją wzrokiem. Trochę niższa ode mnie, długie blond włosy, jasna cera, usta w wyraźnym grymasie, brązowe, ciemne oczy. Była... Ładna.